Trudno dzisiaj stworzyć powieść zaangażowaną w taki sposób, by uciec od otwartego wykładu wypowiadanego przez narratora wprost, by stworzyć tekst jednocześnie literacko sprawny i wpisujący się w dyskusję o zmianach społecznych i ideologii.
Autor: Paulina Małochleb
krytyczka i historyczka literatury, sekretarz Nagrody im. Wisławy Szymborskiej. Autorka książki Przepisywanie historii. Powstanie styczniowe w powieści polskiej. Laureatka Nagrody Prezesa Rady Ministrów za rozprawę doktorską w 2014 r. Na Uniwersytecie Jagiellońskim prowadzi zajęcia z literatury i współczesnego życia literackiego. Pisze dla „Fa-artu”, „Nowej Dekady Krakowskiej”, „Nowych Książek”, „Odry”, „Twórczości”, „Znaku” i Xiegarnia.pl. Prowadzi blog krytykanaostro.blogspot.com.
O krytykach literackich często mówi się, że to sfrustrowani, niespełnieni pisarze. O pisarzach – że to osobowości narcystyczne, hiperwrażliwe i niezdolne do przyjęcia krytyki. Przez dłuższy czas jedni byli jednak skazani na drugich, co więcej – te same osoby funkcjonowały i jako krytycy, i jako pisarze.
Trudno postawić pytanie o sens czytania poezji w taki sposób, by nie otwierać pola dla odpowiedzi trywialnych lub pretensjonalnych. Ale już sam fakt, że odpowiadamy za pomocą zdań nieudolnych, za pomocą górnolotnych stwierdzeń, pokazuje, że potrzebujemy poezji, bo „język giętki”, o który upominał się poeta, nie jest nam dostępny. Często czytamy ją nie tylko po to, by znaleźć opis jakichś nowych zjawisk lub doświadczeń, nieznanych nam uczuć, ale po to właśnie, by ktoś za pomocą zdecydowanie bardziej wydolnego (niż nasz) języka opowiedział o tym, co sami przeżywamy.
Powiedzieć, że literatura jest najczulszym rejestratorem zmian, to dzisiaj banał. Co więcej – to także nieprawda, bo w literaturze polskiej brak obecnie czujnych autorów, skupionych na problemach społecznych, takich, którzy byliby w stanie reagować na procesy kształtujące ramy naszego wspólnego życia. Z drugiej strony, należy też pamiętać, że zmienił się paradygmat literatury i inne kompetencje pisarskie stawiamy wyżej: bardziej cenimy opowieści, które pokazywałyby światy osobne, oryginalne imaginarium. Diagnozy społeczne ujawniają się dzisiaj bardziej w eseju i reportażu, zaś wątek ten wycofał się z powieści.
Dotarła w końcu do Polski moda na biografistykę, od lat już obecna na Zachodzie, inspirująca wiele szkiców, esejów biograficznych i książek. Dotarła wraz ze wszystkimi swymi zaletami i wadami: z jednej strony pobudza zainteresowanie życiem wielu ważnych w przeszłości postaci, z drugiej – popularność i „trendowość” sprawiają, że coraz więcej dziennikarzy zamienia się w profesjonalnych biografów publikujących co dwa lata książkę, taśmowo opracowujących zatem czyjeś życie.
Polskie kino, choć zazwyczaj w nieśmiesznych komediach przedstawia współczesność i wyobrażoną, nieistniejącą klasę średnią, ma też dobre momenty – gdy odwołuje się do przeszłości. Obala także stereotypy, że tylko starsze pokolenie zainteresowane jest historią, że tylko ludzie urodzeni w dobie PRL-u potrafią opowiadać o przeszłości w sposób pozbawiony naiwności i uproszczeń. Okazuje się bowiem, że młodzi twórcy potrafią osadzić akcję swoich obrazów właśnie w przeszłości, pokazać jednocześnie specyfikę i dramatyzm polskiej historii oraz uniwersalność losów uwikłanych w nią jednostek – a czegóż więcej chcieć może odbiorca?
Po co mi lektura, od której nie tylko nie spodziewam się pobudzenia, ale domagam się wręcz, by była łatwa? Przecież dziecko, które układa puzzle, zaczyna od prostych obrazków i dużych kawałków, stopniowo przechodzi jednak do coraz trudniejszych, by skończyć na obrazie zachodu słońca rozbitym na pięć tysięcy maleńkich skrawków. Jeśli haftuję, to zaczynam od łatwych obrysów, by w końcu wyszyć mandalę na obrusie do salonu. Tymczasem ta prawidłowość nie obowiązuje, jeśli chodzi o oczekiwania czytelnicze.
Frekwencja, uznawana przez instytucje finansujące kulturę za podstawowe kryterium rozdziału pieniędzy, zabije nas wszystkich, wykończy też samą kulturę. Wszyscy skazani jesteśmy na pogoń za odbiorcą, widzem, czytelnikiem – owszem, mamy go edukować, animować, kształcić, ale przecież żeby skłonić go do aktywności, musimy go uwieść.
Często mówi się, że między literaturą wysoką a masową nie ma komunikacji, publiczność czytająca, ale niezaangażowana w obieg krytycznoliteracki zarzuca literaturze wysokiej i jej twórcom parnasizm, snobizm, niezrozumiałość. Za wzór do naśladowania stawia jej kryminał i (ostatnio) reportaż – czyli gatunki, które mówią o życiu, nie analizują do nieprzytomności wydumanych problemów, angażują się we współczesną rzeczywistość, ale też dostarczają rozrywki. Nade wszystko zaś zaletą gatunków popularnych jest mówienie wprost, bez skomplikowanych i trudnych do wyśledzenia środków retorycznych.
Najgorszą rzeczą, jakiej może doświadczyć dyskutowana i popularna książka oraz jej głośny autor, jest wejście do kanonu. Opinia, że jakakolwiek powieść należy do klasyki, jest jeszcze bardziej zabójcza niż usunięcie w mroki niepamięci.