Dzisiaj ostatni odcinek niniejszego cyklu, już za chwilę rozstaniemy się i pójdziemy każdy w swoją stronę. Czas więc na ostatnią wskazówkę dla wszystkich adeptów tej fascynującej, ale i trudnej sztuki, jaką jest storytelling.Jaką wskazówkę? Nadstawcie uszu.
Autor: Michał Larek
Jedno z najważniejszych pojęć w obszarze współczesnej komunikacji? Montaż! „Montaż atrakcji”! Czyli takie wiązanie poszczególnych elementów naszej opowieści, które przyciąga uwagę, sprawia przyjemność i napędza lekturę. Montujemy filmy na YouTubie, podcasty, reklamy, opowiadania, powieści, teksty piosenek, narracje polityczne, „cefałki” i wiele innych rzeczy, które można zdefiniować jako story. Chodzi mi o to, że cel jest zawsze jeden: angażowanie odbiorcy.
Susan Sontag napisała w latach 70., że na skutek ekspansji fotografii ludzie stali się narkomanami obrazów. Od tamtego czasu nasze uzależnienie od bodźców wizualnych znacząco się pogłębiło. Coraz bardziej immersyjne filmy, seriale, gry komputerowe zrobiły swoje. Storyteller powinien o tym pamiętać podczas projektowania swojej opowieści.
W poprzedniej części stwierdziłem, że opowiadanie historii polega na zarządzaniu emocjami naszych odbiorców. Wywód zakończyłem zapowiedzią, że następnym razem wskażę emocje najbardziej produktywne w tym zakresie. Do dzieła zatem!
Część 1. Zarządzanie emocjami
Długo zastanawiam się, jak zacząć. W końcu wpisuję to słowo do przeglądarki.
Liczba wyników robi wrażenie. Około 154 mln. To chyba wystarczający dowód, że „storytelling” w przekonaniu bardzo wielu ludzi jest czymś niezwykle ważnym.
Według mnie to dobra informacja dla polonistów. Bardzo dobra.
Według mnie na to miano najbardziej zasługuje Zygmunt Krasiński, który w młodości napisał kilka krwistych fabuł zwiastujących współczesne widowiska.
Kiedy zrozumiałem, że romantycy wymyślili Hollywood, wróciłem po raz kolejny do Kordiana, słynnego i niezbyt lubianego dramatu Juliusza Słowackiego. Po lekturze uprzytomniłem sobie, że wbrew pozorom jest to widowiskowe political fiction, które umiejętnie stymuluje emocje publiczności.
W poprzedniej części analizowałem powieść poetycką George’a Byrona, sugerując, że została skonstruowana jak pocisk – pocisk komunikacyjny. Dzisiaj będzie mowa o romantycznym gatunku, który miał – i ciągle ma – jeszcze większą siłę rażenia. O balladzie.
Dzisiaj nudzi. Czytamy ją ze szkolnego obowiązku, ziewając przy tym przeciągle i raz po raz gubiąc wątek. A przecież w pierwszej połowie dziewiętnastego wieku była elektryzującym i jednocześnie niezwykle popularnym gatunkiem
Wielki sukces sprzedażowy. Mnóstwo kontrowersji. Wysyp komentarzy. Adaptacje, przeróbki, naśladowania. Pochlebne opinie takich gigantów, jak Walter Scott, Byron, Shelley. No i w końcu wybitne miejsce w historii literatury gatunkowej.
Romantyzm nie jest tym, czym myślicie, że jest. Ale żeby to poczuć, trzeba obudzić w sobie zupełnie inną wrażliwość, trzeba włączyć niestandardowy tryb lektury. Trzeba wcielić się w…
Co lubią dzisiejsi czytelnicy? Co ich elektryzuje? Jaki element musi zawierać fabuła, żeby skutecznie uwiodła odbiorcę? Odpowiedź brzmi: twist.