Zupełnie inaczej wygląda końcówka lotu, gdy zbliżamy się do stolicy Meksyku. Najpierw dostrzec można zabudowania, potem dopiero kapitan informuje o rozpoczęciu ostatniej fazy podróży i… lecimy jeszcze nad miastem dwadzieścia minut. Najpierw pasma górskie otaczające dawną stolicę Azteców powoli zamykają się za pasażerami. Pod nogami domki zdają się falować na wzniesieniach jak miliony przyczajonych do skoku na deski surfferów. Przez małe okienko widać architektoniczny bezkres. Mimo wszystko ta planeta z betonu, asfaltu, szkła i kamienia posiada jednak swoje krańce. Trzeba ich szukać w porządku wertykalnym, na horyzoncie bowiem walka o granice została przegrana. Dłonie, które trzymają w pionowym uścisku miasto Meksyk, mają charakter swoistego memento. To dwa zjawiska naturalne, których nie da się oddzielić od historii miasta. Pierwszym jest płyta tektoniczna, która regularnie jest przyczyną mniejszych lub większych trzęsień ziemi, a w przeszłości powodowała ogromne katastrofy, ostatnią w połowie lat dziewięćdziesiątych. Drugim jest aktywny wulkan Popocatepetl. Ten ostatni przypomina starego, grubego wuja, takiego ogromnego starucha, który w czasie rodzinnych uroczystości nic nie mówi, tylko siedząc w fotelu wypuszcza co pewien czas z fajki groźne pomruki.
POLECAMY
Tymczasem zainteresowanie pasażerów wzbudza kilka strzelistych wież znaczących centrum, wśród których wyróżnia się drapacz chmur Torre Latinoamerica, który do lat osiemdziesiątych był najwyższym budynkiem w mieście. Po jedenastu godzinac...
Pozostałe 90% treści dostępne jest tylko dla Prenumeratorów
- 6 wydań magazynu "Polonistyka"
- Dostęp do wszystkich archiwalnych artykułów w wersji online
- Możliwość pobrania materiałów dodatkowych
- ...i wiele więcej!