Agi Mishol
POLECAMY
***
O mojej siostrze,
która z dymem poszła
do nieba,
wiem tylko dwie rzeczy:
jak miała na imię
i że zamiast niej – moje życie.
***
Myślicie, że już śpię,
ale ja słyszę spod koca,
jak w holu gracie w remika.
Pomiędzy pauzami ciszy
i plaskaniem kart
wy znów mówicie o lagrze,
o tych którzy nie byli w lagrze,
o tych którzy wrócili z lagru
którzy mówią o tych,
którzy nie wrócili
z lagru.
(przeł. Beata Tarnowska)
O ile jednak rola ta sprawiła, że w jakiś sposób jako dziewczynka Mishol brała udział w dorosłym życiu swej rodziny, o tyle jej rodzice nie dzielili się z nią swymi obozowymi wspomnieniami. Podniesienie kotwicy na statku, którym odpływali z Europy, równoznaczne było z wyborem kierunku – tylko ku przyszłości, nigdy w przeszłość, w świat dymów i popiołów. Wybór życia przeciwko pamięci, odcięcie od doświadczenia traumy, żałoby nie jest jednak objawem ani zdrowia, ani psychicznej siły i odporności, czasem jednak jest konieczne, by móc podźwignąć się z takiej katastrofy historycznej. Izolacja rodziców od pamięci własnej w drugim pokoleniu przerodziła się w odcięcie od historii rodziny – zwłaszcza że Mishol wiedziała, że jej rodzice przed wojną mieli inną córkę, dziecko, które zginęło w Zagładzie.
Ten pierwszy wiersz, w którym poetka pisze o swojej starszej siostrze, zmarłej w nieznanych jej okolicznościach, sygnalizuje problemy dotyczące całego właściwie drugiego pokolenia ocalonych – bo nie chodzi tutaj tylko o przeszłość rodziny owianą tajemnicą, utrzymywaną w sekrecie przed dzieckiem, ale też o to, jaką rolę przypisuje się temu dziecku urodzonemu po wojnie, jakie uczucia i oczekiwania się na nie przelewa. Mishol pisze o tym wprost: „zamiast niej – moje życie”, jakby rosła ze świadomością, że wchodzi w czyjeś życie, że nie ma tożsamości jednostkowej, ale że urodziła się w miejsce siostry, by w jakiś sposób ją zastąpić. Tylko że w tym wypadku „zastąpić” oznacza też nie żyć własnym życiem, ale życiem siostry, wejść w jej biografię. U podstawy leży tu lęk o własną jednostkowość, żal wobec rodziców, którzy jedno dziecko zastępują drugim. Zwłaszcza że po przybyciu do Izraela to dziecko zaczyna w rodzinie odgrywać rolę tłumacza świata, staje się pomostem między małżeństwem węgierskich emigrantów a nowym światem kultury żydowskiej, która nie jest kulturą europejską, za to składa się z Europejczyków i Żydów z Afryki i Azji, emigrantów i osadzonych od pokoleń na półwyspie Synaj.
Jest to jednocześnie doświadczenie skrajnie traumatyczne i powszechne: nagle zdobyta świadomość, że żyje się życiem cudzym, że okoliczności życia i śmierci starszego rodzeństwa otacza jakaś mgła, że są to duchy – niewidoczne, ale ciągle obecne w domu, we wspomnieniach rodziców, które nie chcą odejść w zapomnienie. Często wiąże się ono z odkryciem poprzedniego życia rodziców, którzy przed Zagładą mieli całkowicie inne rodziny, funkcjonowali w innych związkach małżeńskich.
W Polsce ten temat przedstawiali Hanna Krall w Dybuku (z tomu Taniec na cudzym weselu), a pokolenie później – Mikołaj Grynberg w zbiorze rozmów Oskarżam Auschwitz. U Krall utożsamienie jest dużo silniejsze niż to, które opisuje Mishol walcząca o zachowanie podmiotowości własnej i pamięci o siostrze. Dybuk dotyczy bowiem historii młodego amerykańskiego profesora, który ma uczucie, że nawiedza go duch. W czasie seansu przyzywania ducha okazuje się, że w ciele Davida mieszka jego starszy brat, mały chłopiec wyrzucony przez matkę z bunkra, w którym ukrywała się duża liczba osób, a on głośno płakał. David zna tę historię tylko od ojca, a ten nie był uczestnikiem wydarzeń, ukrywał się zupełnie gdzie indziej, natomiast do tej swojej żony już nigdy nie wrócił. David – urodzony w Ameryce, z nowego związku ojca – radosny i uśmiechnięty szerokim amerykańskim uśmiechem – nagle staje się naczyniem dla małego, czarniawego żydowskiego duszka. Seans spirytystyczny ma doprowadzić do usunięcia tego ducha i kiedy dybuk oddala się od ciała swego brata, David go przyzywa – bo ma poczucie, że ktoś musi przygarnąć dziecko, którego nikt nie chciał, ciągle odpychane, wyrzucane. David zgadza się, by nieść w sobie tę pamięć, żydowski los, historię własnej rodziny. Nie zgadza się jednak na jej transfer, bo gdy towarzyszy w szpitalu rodzącej żonie, nie pozwala dybukowi posiąść ciała przychodzącego właśnie na świat własnego syna. Ta metaforyczna historia właśnie na transfer pamięci kładzie nacisk; na to, że drugie pokolenie ocalonych musi uporać się ze spadkiem po rodzicach, że musi oswoić w jakiś sposób ich doświadczenia, o których dowiaduje się więcej z kultury niż z domowych historii.
Inaczej jest u Grynberga w Oskarżam Auschwitz, gdzie nacisk położony jest na nieobecność. Dziecko urodzone po wojnie staje się tu dla rodziców znakiem triumfu nad historią, Zagładą, własną biografią, dowodem (często fałszywym), że pokonali wszelkie przeciwieństwa losu, ale też zalążkiem nowej rodziny. Bohaterowie, rozmówcy Grynberga właśnie tego ładunku składanego na ich barki w kołysce nie chcą, nie potrafią podźwignąć, często też odczuwają fantomową tęsknotę za rodziną utraconą, nigdy nieznaną. Mishol opisuje tylko śmierć siostry, bo ta osoba – inna dziewczynka, córka jej rodziców – wydaje jej się najbliższa. Ale na przykład w opowieściach Simona Wiesenthala pojawia się inna liczba – dokładnie 89 – tylu członków rodziny stracił on w czasie Zagłady, sam cudem ocalał, podobnie jak jego żona, ukrywająca się po aryjskiej stronie. Oboje wyszli z wojny kompletnie osieroceni, bez pozostałych członków swych rodzin. Rozmówcy Grynberga opowiadają mu o jeszcze wyższym stopniu utożsamienia: gdy odkrywają, że nie tylko ich rodzice mieli przed wojną inne dzieci lub inne rodziny, ale też, że te dzieci miały dokładnie tak samo na imię. Kim jestem? – zdaje się pytać jeden z jego bohaterów. Jestem sobą czy moim bratem? Co mnie ściągnęło na świat? Czy mogę żyć własnym życiem, czy mam kogoś zastąpić?
W drugim wierszu Mishol rozwija ten problem docierania do tajemnicy przeszłości rodziny, ujawnia paradoks, jaki tkwi w działaniu jej rodziców. Izolowana od opowieści z obozów z powodu miłości i rodzicielskiego pragnienia ocalenia jej niewinności, a może także z powodu powracającego pragnienia, by zapomnieć, udawać, że przeszłość nie istnieje, czuje się wykluczona, porzucona. Ta sytuacja liryczna, która staje się punktem wyjścia do wiersza, jakże codzienna – głosy dobiegające z dołu, ze spotkania towarzyskiego – uświadamia, że nie ma prawdy, którą można zamknąć, że są takie doświadczenia, które sprawiają, że puszczają nam szwy, a dziecko z półsłówek rzucanych do znajomych zaczyna budować sobie potworny katalog z podziałami świata: na ludzi, którzy wyszli z obozu, i tych, którzy z niego nie wyszli, uznając pobyt w lagrze za element obowiązkowy ludzkiej egzystencji.
W Szumie Magdaleny Tulli znajdziemy przeciwny wariant tej historii: relację córki i matki, której przez całe życie udało się „utrzymać gardę” i nigdy nie powiedzieć nic na temat życia sprzed wojny lub czasu wojny. Dziecko jest dla niej przede wszystkim potwierdzeniem własnej normalności, żywym, chodzącym dowodem przetrwania. A jednocześnie matka córki nie kocha, nie potrafi jej okazać serca, nie ma w sobie czułości, zainteresowania. Jest zmęczona dysleksją dziewczynki, wszędzie widzi dowody jej rzekomego lenistwa i kłamstwa. W zakończeniu, gdy córka rozlicza się z pamięcią po zmarłej już matce, wypowiada słowa: „Uwierzyła w wyższość milczenia, w zwycięską siłę chłodu. Dlatego pozwoliła, żeby rozwinęła się w niej twardość serca, jakiej życie naprawdę od nikogo nie wymaga. Wymaga trudów ponad siły, wymaga ryzyka ponad rozsądek, ale akurat tego nie, nigdy”.
Agi Mishol, Jestem stąd, wybrały i przełożyły Angelika Adamczyk, Justyna Radczyńska, Beata Tarnowska, wydawnictwo a5, Kraków 2020.